Historykon

Wywiad z Panią Heleną Kibitlewską – kierownikiem zespołu ludowego „Rospuda”

admin,

 

Skąd wzięła się u Ciebie miłość do muzyki?

 

– Od dziecka bardzo lubiłam śpiewać. Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły, pani uczyła mnie piosenek. Później, kiedy już wiedziała, że mam dobry słuch- na tyle, że mogę sama zaśpiewać piosenkę od początku do końca, zleciła mi prowadzenie muzyki w szkole podstawowej w Czostkowie. Miałam obowiązek przygotować raz w tygodniu piosenkę na lekcję. Prosiłam o nie moją mamę, która pięknie śpiewała. Mama była chórzystką w szkole w Filipowie, była uczennicą p. Teodozji Jagłowskiej i znała bardzo dużo pieśni z czasów I wojny światowej – np. „Białe róże”, z czasów okresu międzywojennego, z czasów II wojny światowej i dużo różnych pieśni, nie tylko patriotycznych. Uczyła mnie, żebym super przygotowana mogła prowadzić lekcje. Uczyłam w klasach I i II albo III i IV. Były to klasy łączone. Pisałam na tablicy, ponieważ bardzo ładnie pisałam. Kiedy mamie zabrakło piosenek, zaczęliśmy wciągać w to sąsiadów. Uczył mnie pan Kwiatkowski Józef, który ładnie śpiewał. Pani była wtedy wyzwolona, uzupełniała dziennik, a ja od najmłodszych lat już byłam nauczycielką muzyki.

 

Czy uczyłaś się w szkole w Czostkowie osiem lat?

 

Nie, była to szkoła czteroklasowa, więc od piątej klasy uczyłam się w Filipowie. Moim nauczycielem muzyki był pan Zdzisław Wyszkowski, który prowadzi teraz zespół ludowy, taki jak Rospuda w Filipowie. Pan Wyszkowski zapisał mnie od razu do chóru szkolnego i od razu do drugiego głosu. Zawsze pytał: – Kto wszedł w tym drugim głosie? Nie zawsze chciałam się przyznać, ale on i tak mówił : „To ty weszłaś, na pewno.” Zaproponował mi, żebym uczęszczała do ogniska muzycznego w Filipowie. Uczyłam się tam grać na akordeonie. Bardzo dużo nauczyłam się wtedy od pana Ignacego Giedrojcia, naszego byłego organistego. W jeden rok zrobiłam całą szkołę Kulpowicza, czego inni uczą się przez trzy lata.

 

A dalsza nauka?

 

– Poszłam do liceum do Suwałk. Ze względów organizacyjnych przydzielono mnie do klasy plastycznej. To była udręka, nie lubiłam rysować. Po maturze stanęłam ze świadectwem maturalnym przed szkołą i zaczęłam się zastanawiać, co będę robić dalej. Mój przyszły mąż już załatwił mi pracę w GS w Filipowie. Nie chciałam tam pracować. Myślałam ” Nie chcę tam pracować. Mam wypisywać kwity i inne dokumenty? Ja chcę robić to, co lubię” . Wyszukałam w przewodniku ” Wychowanie muzyczne” w Olsztynie a ponieważ bałam się o to, czy jestem dobrze przygotowana, wzięłam kilka lekcji u p. Wawrzyniaka. Nauczył mnie dwa piękne, bardzo trudne utwory na akordeon. Pani profesor Kraśko- nauczycielka muzyki w liceum, nauczyła mnie dwie piosenki- „Zawitał nam dzionek” i ” Kukułeczkę”. Z tym zasobem pojechałam do Olsztyna. Była to podróż z przygodami, ponieważ pomyliłyśmy z koleżanką pociągi, więc od razu trafiliśmy na egzamin. Odegrałam i odśpiewałam swoje. Ponieważ bałam się, czy listonosz dostarczy mi informację o tym, czy się dostałam do szkoły, zapytałam komisję o wynik egzaminu. Zdałam też egzaminy praktyczne- chociaż dostałam trudne pytania z j. rosyjskiego ” Zabytki Leningradu” i ” Mój ulubiony rodzaj sportu”.

 

Jak sobie radziłaś bez szkoły muzycznej?

 

– Na początku miałam szalone braki. Ludzie byli po szkołach muzycznych, świetnie grali, znali teorię. Na początku zajęć pani poprosiła: ” Proszę wymienić gamy durowe bemolowe. Pomyślałam ” O co mnie ona pyta? Przecież durowe to krzyżykowe a bemolowe to bemolowe”. Pani kazała mi przerobić grubą książkę do następnego tygodnia. Było to bardzo dużo wiedzy, ale czytałam książkę jak chleb powszedni, wszystko rozumiałam i sama dziwiłam się, że tak łatwo mi to przychodzi. Później już szło mi idealnie, pisałam dyktanda muzyczne i już na pierwszym roku zostałam wyczytana z trybuny jako najlepsza studentka. Nie było dla mnie nic trudnego, miałam stypendium i premię za wysoką średnią. Nie brałam od rodziców pieniędzy a na święta robiłam wszystkim prezenty. Miałam też motywację, żeby jak najszybciej przyjechać do domu, bo czekał tam na mnie mój przyszły mąż.

 

Nie bał się, że poznasz kogoś na studiach?

 

– Nawet mówił ” Ty mnie zostawisz”, ale ja odpowiadałam, że na pewno go nie zostawię i wiozłam z Olsztyna akordeon, żeby mu zagrać np. ” Wiedeńską krew” i „Brzózkę”.

 

On też lubił śpiewać?

 

– Lubił śpiewać i świetnie tańczył.

 

Lubiłaś studiować?

 

– Bardzo lubiłam studiować.

 

A później praca?

 

– Tak, zaczęłam pracować w przedszkolu w Filipowie, ponieważ nie było miejsc dla muzyka w szkole. Później przyjechał po mnie pan z Miećkowa – jest to województwo olsztyńskie, żeby zatrudnić mnie jako dyrektora zajęć pozalekcyjnych. Do moich obowiązków należało przygotowywanie akademii, nauka gry na akordeonie. Byłam wtedy bardzo młoda, chętna, pełna sił i zapału do pracy. Dzieci chodziły do mnie chętnie, ja też chętnie pracowałam z dziećmi. Miałam też bardzo dobre zarobki. Byłam tam 4 lata.

 

A później w Filipowie?

 

– Zawezwał mnie p. Romanowski, pytając, czy nie przeszłabym do Filipowa, bo akurat zwolnił się etat i nauczyciel muzyki jest potrzebny. Rozmowę przeprowadzałam z p. dyrektorem Romanowskim, p. Winiewiczem i p. Szycem- naczelnikiem gminy. Dobrze nam się złożyło, bo wybudowaliśmy w Filipowie dom i mąż tylko na to czekał, że my tu przejdziemy. Od tego czasu Filipów, Filipów i Filipów przez 30 lat.

 

Od razu założyłaś chór?

 

– Tak, od razu w pierwszym roku. Chór to nie mój konik, ale koń na biegunach. Jeszcze w wakacje dyrektor żartem stwierdził, że mam zrobić akademię. Nie znałam dzieci, ale skrzyknęłam te, które najbliżej mieszkały i akademia była. Z dniem pierwszego września od razu założyłam chór. Tego samego roku pojechaliśmy na konkurs w Suwałkach i zajęliśmy drugie miejsce.

 

Dlaczego dzieci tak chętnie brały udział w chórze?

 

– Dzieci bardzo lubiły konkursy. Przede wszystkim wyjazdy, które organizowałam inaczej niż zwykle. Dzieci wyposażone były w kanapki, jedzenie, picie i słodycze. Kiedy jechaliśmy dalej, dzieci miały gorący posiłek, prowadzone były np. do „Podlasiaka” w Białymstoku, żeby coś zjadły. Dzieci lubiły brać udział w konkursie, gdyż zawsze wygrywały. Zawsze wygrywał Filipów i nawet byłam podejrzana o jakieś znajomości, ale przecież komisja zawsze była inna. W Suwałkach, Ełku, Bydgoszczy, w Kaliszu…

Byliście w tych wszystkich miejscowościach?

 

– Tak, i w Warszawie. W każdym roku był jakiś wyjazd, więcej niż jeden. Cyklicznie jeździliśmy na Konkurs Moniuszkowski w Białymstoku. W dziesięciu konkursach zajęliśmy pierwsze miejsce.

 

Jak dobieraliście piosenki?

 

-Piosenki były bardzo trudne. Pieśni przesyłane były z Ministerstwa i trzeba było je opracowywać na konkursy ogólnopolskie. Nie byłam do tego dobrze ustawiona, bo czasem wydawało mi się, że nie umiem sprostać tym wymaganiom, ale dzieci widziały, że bardzo tego chcę. Często mnie uspokajały, jeden z uczniów- Paweł łapał mnie za rękę i mówił: „Pani Helenko, spokojnie, my wszystko umiemy. Pani nam tylko poda dźwięk na pianinie i już wszystko zaśpiewamy.” Były to bardzo miłe chwile i miłe przeżycia. Na przykład po Konkursie Moniuszkowskim proszono nas, byśmy zostali na popołudnie i zaśpiewali dla władz miasta. Pani, która nas zapraszała martwiła się, że dzieci zostają i trzeba zatrzymać dłużej autokar, ale dzieci stwierdziły, że poradzimy sobie, zostaniemy i zaśpiewamy. Szłam więc z dziećmi do Podlasiaka, zawsze jechał z nami jakiś sponsor, szliśmy na zupę i każdy coś tam dołożył. Po występie patrzymy, a ktoś nam wnosi do autokaru pączki, bardzo, bardzo dużo. Było ich tyle, że uczniowie zjadali ich po 10. A kiedyś wygraliśmy nawet ze szkołą muzyczną. Bardzo dbałam o swoje talenciki. Teraz kiedy spotykamy się z moimi chórzystkami, rozmawiam z nimi tak, jak z własnymi dziećmi. Później wpadłam na pomysł utworzenia Małej Rospudy. Było to 12 osób, Mała Rospuda zajęła 1 miejsce w Kazimierzu , później 2 miejsce, a Julek Jagłowski zajął 1 miejsce w kategorii Mistrz- Uczeń. Chór szkolny prowadziłam aż do emerytury. Nie miałam ani pół roku przerwy. Nawet kiedy byłam na urlopie macierzyńskim, przychodziłam do szkoły na próby.

 

W tym czasie była już Rospuda?

 

– Tak, od razu po przybyciu do Filipowa zaczęłam prowadzić Rospudę. Namówiła mnie pani Tesko Władysława, która prowadziła Koło Gospodyń Wiejskich, zwane wtedy Nowoczesną Gospodynią. Pani Tesko była w Gardzienicach na kurso- konferencji. Wystąpił tam zespół ludowy, który bardzo się tej pani spodobał. Przyszła więc do mnie i zapytała, czy nie mogłabym poprowadzić takiego zespołu u nas. „Hmmm- pomyślałam, może i mogłabym”. Znam dużo piosenek ludowych, gwara nie jest mi obca, bo gwarą mówili moi dziadkowie. Nie prowadziłabym zespołu na Kurpiach, bo tamtej gwary nie znam, ale naszą znam doskonale. Pieśni ludowe są piękne i chciałam, żeby ludzie mogli je usłyszeć.

 

Na początku zespół stanowiły same kobiety?

 

– Tak, skrzyknęłam kobiety chętne do śpiewania. Mój brat prowadził chór kościelny- kobiety i mężczyźni. Zaprosiłam mężczyzn do zespołu i od tamtej pory śpiewaliśmy razem. Zespół śpiewał i na uroczystościach i w kościele, razem uczyliśmy się piosenek. Tak zostało do dziś. W tym roku namówiłam Piotra Szymanowskiego, żeby zaśpiewał jako solista. Występował już w Suwałkach na Jarmarku Folkloru. Początkowo nawet go nie słuchano- ot, wychodzi jakiś nieznajomy, więc, co on tam może umieć? Kiedy wystąpił, widać było po minach komisji, że jest zaskoczona- Chwileczkę … jak on pięknie śpiewa, głos jak trzeba, gwara poprawna… Dajemy go do Kazimierza. Opowiedziały mi o tym później panie z komisji. A Piotr zajął w Kazimierzu drugie miejsce. Ogromny sukces, a był to jego pierwszy występ.
W 1983 roku Rospuda wyjechała już do Węgorzewa. Były już wtedy jarmarki w Węgorzewie.

 

 Śpiewacie wszędzie- w kościele, na uroczystościach patriotycznych, konkursach, jesteście zapraszani na różne uroczystości. Gdzie najbardziej lubisz występować?

 

– Najbardziej lubimy śpiewać na scenie w Kazimierzu. Tam wszyscy słuchają, oceniają jak trzeba, z zainteresowaniem. Poza konkursami jest różnie. Zależy od tego, jaka to uroczystość, jakie piosenki, gdzie śpiewamy- inaczej jest w kościele, inaczej pod pomnikiem. Śpiewamy na różnych uroczystościach, dla różnych odbiorców, z innymi zespołami. Dorośli słuchają chętniej, młodzi nie bardzo garną się do słuchania ludowej muzyki. Są różne trendy muzyki, rzadko młodzież sama wybiera muzykę ludową jako pasję. Dzieci, u których jest wyrobiony słuch muzyczny i kultura muzyczna też się zdarzają- to dzieci, które są przygotowane i do występów i do odbioru muzyki. Te które same śpiewają, są w stanie docenić a nawet oceniać tych, którzy śpiewają. Takie były dzieci, które śpiewały w moim chórze.

 

A w Rospudzie?

 

– Wszyscy mają wyrobiony słuch muzyczny.

Jak długo przygotowujecie repertuar?

– Nie ma problemu, jeżeli jest to pieśń jednogłosowa. Ale jeśli już przygotowujemy pieśń dwugłosową, panowie śpiewają swój głos, ćwiczą oddzielnie, kobiety swój a później je łączymy. Podobnie jak w chórze. Jeden głos musi znać melodię doskonale, drugi doskonale, wtedy dopiero można je łączyć, oszlifować, dostroić.

Ćwiczysz obydwa głosy oddzielnie?

– Tak, najpierw z kobietami, później z mężczyznami, żeby mężczyznom nie wpadał głos kobiecy a kobietom mężczyzn – żeby nie schodziły na inne dźwięki.

Masz słuch absolutny?

– Absolutny … może prawie. Zaczynam pieśń i sprawdzam i to musi być ten właśnie dźwięk. W szkole jest to takie łatwe. Albo mam swoją tonację albo pieśni są zapisane w takich tonacjach, które mi odpowiadają. Bardzo mi to łatwo przychodzi. Muzyka jest ze mną zawsze…

To wspaniała umiejętność. Jaki rodzaj pieśni najbardziej ci odpowiada? Śpiewacie pieśni żniwne, kolędy, sieroce i inne

– Śpiewamy w zespole pieśni na użytek. Mamy ich bardzo wiele- pewnie ze 400. Mamy pieśni na każdą uroczystość i każde święto kościelne i na każde święto patriotyczne, inne na dożynki i wojackie i ballady i dziadowskie i sieroce, inne na konkursy do Kazimierza i ciągle dochodzą nowe, bo nie można tych samych ciągle powtarzać. Współpracujemy z innymi zespołami i czasem też wymieniamy się pieśniami. Uczyłam się i uczę od starszych ludzi. Największą skarbnicą pieśni jest moja teściowa, czasem wieczorem śpiewamy pieśni, żeby je powtarzać. Jeździłam do różnych pań- Wandy Chotyńskiej, Wróblewskiej, Iwanickiej. Jeździłam rowerem, miałam magnetofonik i nagrywałam, żeby to można było dokładnie odtworzyć- żeby zachować i melodię i słowa. Często wyszukiwałam pieśni pod Kazimierz, bo ten poziom wymaga dużego wkładu pracy.

Jaka jest tam atmosfera?

– W dniach festiwalu panuje tam duch muzyki. To coś pięknego. Kiedy tam jedziemy to nasłuchamy się pieśni ludowych do następnego wyjazdu. Ciągle grają i śpiewają, wszyscy i dookoła. Tylko muzyka ludowa i ludowa, znakomita, z różnych regionów.

Masz swoją ulubioną piosenkę?

– Wszystkie są ładne. Lubię wszystkie- Maryjne są piękne, patriotyczne…Dzisiaj słuchałam piosenki Szpaka. Wykonywał ładną piosenkę, ale było tam trochę krzyku i wrzasku. A najładniejsza jest pieśń a capella. Wtedy wszystkie dźwięki są czyste i niczym nie zakłócone. Kiedyś, na zakończenie studiów rektor powiedział nam: Prowadźcie chóry. I wszystko jasne. Taka muzyka jest najpiękniejsza.

Macie piękne stroje, skąd pomysł ubioru?

– Materiały i kroje wybrała pani z ROKiS-u. Jest to strój bogaty z Suwalszczyzny.

Szczególne miejsce w którym chciałabyś wystąpić z zespołem…

– Występy w Kazimierzu są tym miejscem, w którym czuję się najlepiej. Atmosfera, publiczność, organizacja i występy to uczta muzyczna, radość i satysfakcja dla mnie i dla zespołu .

Na zakończenie powiedz mi coś jeszcze o muzyce.

– Piosenka towarzyszy mi od rana do wieczora. Idę do pracy- do chlewu, piwnicy, na pole, śpiewam i nucę aż mnie to czasem męczy. Mówię : „odejdź, bo nie mogę o niczym myśleć” ale podobno wielką moc posiada śpiew, rozprasza smutki, koi gniew. Także to chyba dobrze.

Dziękuję za wywiad.